Historia Narodzin Kornelii
Historia Narodzin Kornelii
Przepiękny dzień
wigilijny 2011 roku zaczął się od niesamowitej wiadomości o tym, że
jestem w ciąży - to cud na który, tak długo z mężem czekaliśmy.
Gdy zabłysła pierwsza gwiazdka przy wigilijnym stole ogłosiliśmy tą przepiękną nowinę „Kochani rodzice będziemy mieli dziecko”. Radości nie było końca, aż do chwili porodu, który tak zmienił życie Naszej Kochanej Córeczki i Nasze.
Od tego momentu już nic nie jest tak jak miało być….
23.08.2012 w 39 tygodniu ciąży była ostatnia wizyta ginekologiczna. Planowany termin porodu 27.08.2012. Lekarz po badaniu powiedział, że wszystko jest dobrze, badania dobre, ktg, krew w porządku, że życzyłby sobie aby wszystkie pacjentki tak cudownie przechodziły ciążę bez komplikacji i z takim uśmiechem na twarzy. „Pani Ewo oddaję panią w ręce specjalistów proszę w poniedziałek zgłosić się na izbę przyjęć szpitala ”Zdroje”. Prosiłam doktora o wystawienie dokumentów dotyczących cesarskiego cięcia, ponieważ bałam się o poród, że nie dam rady, lekarz stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, ponieważ ciąża jest idealna wręcz książkowa, a cesarskie cięcie to poważna operacja, którą wykonuje się tylko w momencie zagrożenia życia dziecka lub matki.
Tego samego dnia wieczorem czułam, że coś się zbliża, że chyba to już dzień, w którym zobaczę moją śliczną córeczkę. Około 1.00 w nocy odeszły wody płodowe razem z mężem pojechaliśmy do szpitala, do którego mamy dosłownie 10 minut. Cieszyliśmy się bardzo, że to już ten dzień, że za chwilę ujrzymy tą małą istotkę.
Na izbie przyjęć panowała niesympatyczna atmosfera. Pani przyjmująca stwierdziła chłodnym tonem: „Co wy wszystkie ciężarne zmówiłyście się, czy co? Przed minutą jedną przyjmowałyśmy”. Po kilku minutach byłam w gabinecie lekarskim, gdzie czekałam na lekarza, który miał mnie zbadać. Po około 20 minutach zjawiła się Pani dr i stwierdziła, że jest noc i nic się jej nie chce, no ale po chwili przystąpiła do badania stwierdzając, że poród rozpoczęty i przechodzimy na salę porodową. Nieciekawą atmosferę można było wyczuć w powietrzu, coś było nie tak, Ci wszyscy ludzie jacyś niemili, niesympatyczni z pretensjami po co ja tu przyjechałam !!!
Po przyjęciu na salę porodową trwały badania, położna była ewidentnie zdenerwowana, że mąż chce uczestniczyć w porodzie rodzinnym, chociaż jak uiszczał opłatę za poród rodzinny to nikt nie narzekał, jednak jak chciał być przy mnie to jakoś dziwnie były niechętne. Położna po badaniach zostawiła mnie w sali, w której było nowoczesne koło do rodzenia i wyszła. Ogólnie sala jak i cała porodówka bardzo ładne, przytulne i takie sprawiające wrażenie bezpieczeństwa.
Około godziny 7.30 położna przyszła się pożegnać gdyż kończyła dyżur, życzyła udanego pomyślnego rozwiązania ciąży. Dzięki temu, że złożyła takie życzenia i się pożegnała mogłam się domyśleć, że położna która weszła na salę była nową zmianą. Położna nie przedstawiła się, powiedziała, że robimy badania poziomu cukru itp. Po chwili w sali znalazła się jeszcze jedna osoba - myślałam, że to lekarz. Jednak jak się później okazało była to studentka pierwszego roku medycyny.
Zbliżał się poród, a ja czułam się już coraz gorzej - tylko ból, zimno. Przez cały czas były otwarte drzwi, które mąż starał się zamykać. Zła atmosfera dalej wisiała w powietrzu, ale ja z opowiadań znajomych wiedziałam, ze pierwiastki tak się traktuje, że ma boleć, że trzeba czekać i cierpieć.
Położna próbowała ze mną rodzić jednak nie wyszło i chłodnym tonem stwierdziła, że „jak się nauczę przeć to przyjdzie” i zostawiła mnie ze studentką w sali. Ja już nie miałam siły na nic. Krzycząca położna wchodziła do sali i ciągle zlecała badania studentce, a sama wychodziła i rzadko pojawiała się w sali. Lekarz badający mnie około 9 rano stwierdził, że jest wszystko dobrze i że jak zacznie się poród to ma go zawołać.
Około 10.30 położna kazała położyć mi się na kanapie i przekładała mnie z boku na bok w celu przyspieszenia porodu. Masakra, ja już nie miałam siły. Wyszła z sali wściekła i znowu zostałam ze studentką, która na moje prośby zawołania lekarza mówiła, że tak ma być, tak ma boleć i już nikogo nie będę wołała.
Nagle na sali pojawiła się położna i stwierdziła, że jest złe tętno dziecka „jak ty czytasz ktg” powiedziała do studentki, po chwili do mnie, „rodzimy szybko, spada tętno”.
Położna sama odebrała poród bez lekarza.
Kornelia przyszła na świat o godzinie 11.28 bez oznak życia, owinięta pępowiną wokół rączek i szyi.
Nie żyła……
Jak zrozumiałam o co chodzi to zaczęłam się modlić, Kornelia
nadal nie oddychała a dla mnie była to wieczność.....
Na sali porodowej panował chaos, kolejni lekarze próbowali reanimować Kornelię - bezskutecznie, dziecko nadal nie oddychało, wezwali lekarza z intensywnej terapii, który przywrócił funkcje życiowe Kornelii.
Kornelia „urodziła się siłami natury” w 39 tygodniu wzorowej ciąży bez oznak życia, w stanie skrajnie ciężkim, w ciężkiej zamartwicy urodzeniowej. Akcja reanimacyjna nie przyniosła rezultatów, na sali porodowej panował chaos. Kolejni lekarze bezskutecznie próbowali przywrócić Kornelii życie, została zaintubowana i bezpośrednio z sali porodowej trafiła na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka.
Kornelia na sali porodowej walczyła o życie dla nas, bo tak bardzo chciała być z nami. Maleńka nie potrafiła jednak poradzić sobie w plątaninie pępowiny, była totalnie bezbronna i nie zasłużyła sobie na taki los ….. Przez zwykłą niechęć ludzi, którzy zbagatelizowali przedłużający się poród i prośby o pomoc.
Cudem ocalała i jest z nami dzisiaj.
Bardzo prosimy o pomoc dla Kornelii.
Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawny „Słoneczko”
77-400 Złotów, Stawnica 33A
Nr konta: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
koniecznie z dopiskiem
na leczenie Kornelii Glaza 232/G
Pamiętajcie o Kornelii, przekazując 1% podatku
KRS 0000186434
Kornelia Glaza 232/G